sobota, 19 lipca 2014

Tannenberg 1914 Zderzenie imperiów cz.1


Przedstawiam fragmenty książki "Tannenberg 1914 Zderzenie imperiów" Dennisa E. Showaltera dotyczące okolic Nidzicy. 
Powiaty przygraniczne odznaczały się jednymi z najwyższych w Niemczech wskaźników przestępczości. Trzy wschodniopruskie Landkreise – Nidzica, Heydekrug i Niederung plasowały się w latach 1903-1912 w pierwszej dziesiątce w całej Rzeszy. Wspólną ich cechą była obecność licznych mniejszości: polskiej w przypadku Nidzicy, litewskiej w pozostałych dwóch miastach...
...Jednak do 21 sierpnia kawaleria ustaliła tyle, że w Nidzicy i Szczytnie znajdują się jacyś Niemcy. Teraz, gdy przeciwnik znalazł się nareszcie w zasięgu Rosjan, rozkazy Samsonowa na następny dzień były proste. Operujący na prawym skrzydle armii VI Korpus dostał za zadanie opanowanie Szczytna. Jego lewy sąsiad XIII Korpus, miał pozostawać w gotowości do udzielenia wsparcia, to jest- w zależności od rozwoju sytuacji- do ataku na Nidzicę bądź Szczytno. Na lewym skrzydle armii I i XV Korpus miały się posuwać ku linii Nidzica-Działdowo, a 2 Dywizja ze składu XXIII Korpusu przesunąć się do Mławy i przygotować się do uderzenia na niemieckie tyły.
   Po przekroczeniu niemieckiej granicy jego korpusy napotkały wyludnione wsie i nieskoszone zboże. Dowódcy, którym w okresie pokoju wpajano, jakim okrucieństwem są rabunki, i –co za tym idzie- nauczeni szacunku dla własności prywatnej, mieli teraz problemy ze zorganizowaniem systematycznych rekwizycji. Mimo tych problemów w godzinach popołudniowych 22 sierpnia XV Korpus dotarł do Nidzicy i zajął ją.
   Doświadczenia Nidzicy dobrze ilustrują ówczesne realia, choć zarazem trącić mogą myszką dla pokolenia wychowanego n okolicznościach współczesnych konfliktów o podłożu ideologicznym. Nidzica była w 1914 r. miasteczkiem targowym i siedzibą powiatu. Ponieważ była zbyt mała, by posiadać własny garnizon, do zakwaterowania żołnierzy w trakcie mobilizacji wykorzystano tu szkoły, kościoły i jedyną w mieście synagogę. Miasto zapewniło im nawet – z inicjatywy burmistrza Andreasa Kuhna – darmową kawę. Kuhn miał czterdzieści jeden lat, był zawodowym urzędnikiem państwowym, którego marzenia o wysokich stanowiskach i wyróżnieniach nie wytrzymały konfrontacji z codzienną administracyjną rutyną na prowincji, ale których mimo wszystko nie zniechęcił się jeszcze tymi ograniczeniami .
    Kuhn musiał zmobilizować całą swoją flegmę w obliczu paniki, jaką wywołały pogłoski o zbliżaniu się Rosjan. Rankiem 22 sierpnia cywile – objuczeni wszystkimi rzeczami osobistymi i domowymi, jakie tylko byli w stanie zabrać i unieść – zaczęli się tłoczyć na drogach wychodzących na północ i zachód. Klatki z królikami, maszyny do szycia, niemowlęta i staruszkowie, czasem krowa albo parę mlecznych kóz – Nidzica nie zdążyła jeszcze zapomnieć czasów, gdy była tylko dużą wsią. Do szybko pustoszejącego miasteczka wjechał od południa patrol kozaków, który postrzelawszy się z jakimiś niemieckimi maruderami, opuścił Nidzicę, pozostawiając za sobą kilku poranionych zabłąkanymi kulami cywilów. Następną próbę podjęli Rosjanie siłami szwadronu – miała ich tu jednak spotkać niespodzianka.
   Począwszy od 1913 r. w każdym niemieckim batalionie jegrów znajdowała się kompania cyklistów. 151 pułk piechoty mógł się „pochwalić” pewnym porucznikiem o bezsprzecznie arystokratycznym nazwisku Burscher von Saher zum Weissenstein.
22 sierpnia, w trakcie samotnego patrolu, napotkał na drodze, kilka kilometrów od Nidzicy, czterech rolników. Ludzie ci roztoczyli przed nim sugestywną wizję: w pobliżu grasuje horda kozaków. Porucznik zawrócił, skrzyknął swych cyklistów i na czele dwudziestu dziewięciu ludzi ruszył ponownie w kierunku Nidzicy. Kilometr przed miasteczkiem zatrzymał swą kolumnę i udał się samotnie pieszo naprzód. Dzierżąc pistolet w dłoni, porucznik von Saher wdrapał się na wzgórze, gdzie raptem stanął niemal twarzą w twarz z rosyjskim zwiadowcą, wykonującym podobną misję. Przestraszony młodzieniec w uwieńczonym grotem hełmie wypalił ze swej broni. Drugi przestraszony młodzieniec, tym razem w płaskiej czapce, obrócił się i rzucił do ucieczki – padł jednak, trafiony przez niemieckiego strzelca o pewniejszej ręce.  Wystrzały te ściągnęły na miejsce większą grupę Rosjan. Szwadron kozaków zbliżył się na odległość ognia z karabinów, oddał salwę, nie zsiadając z koni, po czym ruszył do szarży. Był to podręcznikowy manewr, którego skutki łatwo było przewidzieć. Niemcy, w tym momencie już dobrze ukryci, opróżniali jedno siodło za drugim. Straciwszy połowę ludzi, Rosjanie wycofali się wreszcie do miasta. Za nimi, zachowując  bezpieczny dystans, posuwali się Niemcy. Rowerzyści nie natknęli się na strzelających z okien lub dachów wrogów czy na zamaskowane w starannie przygotowanych zasadzkach karabiny maszynowe. Przywitały ich puste ulice. Pojawiła się tylko jakaś staruszka, pełna podziwu, iż odważyli się podjąć walkę z mającymi tak dużą przewagę liczebną przeciwnikiem. Patrol przemierzył całe miasteczko, nim znalazł w końcu nieprzyjaciela: był to szwadron kozaków, którzy spokojnie przyrządzali sobie południową wieczerzę na nidzickim Bahnhofsplatz, nieświadomi zagrożenia, póki Niemcy nie otworzyli ognia. Kozacy rozpierzchli się na wszystkie strony, tak jak i ich konie. Gdy palba ucichła, Niemcy policzyli łupy. Dwieście lanc, złożonych zgodnie z regulaminami. Porzucone szable. Jeden koń bez żadnych ran. A także trofeum najcenniejsze: znaleziona przy zwłokach dowódcy szwadronu mapa ze starannie naniesionymi pozycjami posuwających się do przodu Rosjan. Nim porucznik i jego żołnierze odjechali z tą ważną zdobyczą, znaleźli jeszcze dość czasu, by zjeść rosyjski obiad.
    Kozacy zameldowali o swojej porażce, odpowiednio ubarwiając owo sprawozdanie. Ich ocalali oficerowie – czy to z niewiedzy, czy też wskutek zrozumiałej niechęci do przyznania, że dali się rozgonić garstce Landserów – utrzymali, iż wpadli w zasadzkę zastawioną przez franc-tireurs, uzbrojonych cywilów. Dowodzący rosyjskim XV Korpusem generał porucznik Martos w odpowiedzi rozkazał swojej artylerii położyć ogień na Nidzicę. Martos – któremu daleko było do rozmyślnego okrucieństwa – najwyraźniej chciał przepłoszyć umundurowanych maruderów, a zarazem udzielić lekcji poglądowej wszelkim bojowo usposobionym mieszkańcom miasta. Jego artylerzyści nie mierzyli do jakiś konkretnych celów, sam ostrzał zaś stanowił drobnostkę w porównaniu z późniejszymi standardami. Niemniej Niemcom, którzy pozostali w Nidzicy, zdawało się, że to koniec świata. W mieście spadło i wybuchło z górą trzysta pocisków, z czego większość w centrum, na którym w sposób naturalny skupiała się uwaga artylerzystów, uczących się dopiero obserwacji i namierzania celów. Z 470 budowli w Nidzicy 193 zostały zniszczone. Wiele innych uległo uszkodzeniom wskutek pożarów, których mimo usilnych starań nie potrafili ugasić sami Rosjanie po wkroczeniu do miasta.
     Przez następnych osiem dni Nidzica pozostawała pod rosyjską okupacją wojskową.  Kuhn odesłał rodzinę w bezpieczne miejsce, sam jednak pozostał na posterunku i prowadził w dalszym ciągu zapiski.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz